And the Oscar goes to…

Nie oglądam Oscarów. Wielogodzinne mordercze gale są nudniejsze od najnowszych Gwiezdnych Wojen. Samo gęste mogę zobaczyć następnego dnia bez zarywania nocy. Regularnie natomiast śledzę wyścig po statuetkę. Nietrudno dojść do wniosku, że przeważającym elementem plebiscytu jest reklama produktu. Członkowie Akademii wcale nie muszą oglądać wszystkich filmów – muszą o nich usłyszeć. Każdy głosujący głosuje w każdej kategorii, co może stanowić nieporozumienie (np. aktorzy na najlepszych montażystów). Dodatkowo część osób mających prawo głosu od wielu lat jest nieaktywna zawodowo. Są próby zmiany tego stanu i wydają się skuteczne. Kontrowersje zatem były, są i będą, ale marketingowe znaczenie nagrody pozostaje nieprzecenione. Przeciętny odbiorca nie wie, jak wygląda przyznanie trofeum, lecz hasło Oscar przyciąga go do kina.

Rok 2019 nie przyniósł jednoznacznie wybitnych produkcji. Królewską kategorią pozostaje oczywiście najlepszy film. W przeciwieństwie do niektórych członków Akademii obejrzałam wszystkie nominowane pozycje. Postaram się w skrócie subiektywnie każdą przybliżyć.

  1. 1917 – W swojej konwencji przypomina grę komputerową. Biegamy od misji do misji. To taki zlepek etiudek o wojnie połączonych jednym długim ujęciem. Master shot zrealizowany na nomen omen mistrzowskim poziomie, w rekompensacie doprowadził do licznych błędów logicznych i dziur fabularnych. Po projekcji jesteś wgnieciony w fotel, w domu jednak zauważasz nieścisłości i efekt końcowy przemija. Po co przekraczać linię frontu, żeby spotkać się z własnymi oddziałami w wojnie pozycyjnej?
  2. Irlandczyk – Nie znalazłam w nim polotu Chłopców z ferajny albo chociaż Wilka z Wall Street. Czas trwania filmu odstrasza. Na szczęście na Netfliksie zawsze mogę zrobić pauzę, zorientować się, kto i jak widowiskowo nie został milionerem w Milionerach i dopiero wrócić do Scorsese.
  3. Joker – Wreszcie kreacja Jokera z krwi i kości, na którą od dawna zasługiwaliśmy. To film jednego aktora – Joaquin Phoenix samą grą spojrzeń potrafi zachwycić. Przy nim Heath Ledger klęczy, a Jared Leto co najwyżej się czołga. Przesadne zainteresowanie dziełem mnie już wymęczyło, jednak pamiętam, że to wciąż bardzo dobry film.
  4. Małe kobietki – Lubię wrażliwość Grety Gerwig. Zabrakło mi natomiast oddania klimatu XIX wieku. Świat był chyba wtedy wolniejszy, a ludzie spokojniejsi. Mam mieszane uczucia co do całości, ponieważ plejada gwiazd nie spisała się do końca jak na plejadę gwiazd przystało. Kolejna adaptacja Małych kobietek jest niepotrzebna i robiona tylko pod publikę.
  5. Pewnego razu w… Hollywood –  Nominacji tej laurki o Hollywood (w tym przypadku ciężko mówić o fabule) kompletnie nie rozumiem. Tarantino stać na zdecydowanie więcej. Dla mnie seans okazał się dużym zawodem. Może Akademia chce wynagrodzić mu poprzednie akty niedoceniania, co jest bardzo typowe przy Oscarach. Mam szczerą nadzieję, że jego dziesiąty, ostatni film będzie naprawdę wściekłym psem, a nie popiskującym kundelkiem.
  6. Historia małżeńska – Wyżyny aktorstwa. Boleśnie prawdziwa, naturalna, bez zbędnych udziwnień. Czysta gra na emocjach odbiorcy. To jedna z tych pozycji, którą włączasz na ulubionej platformie VOD z braku laku, a po seansie nie wiesz, co ze sobą zrobić.
  7. Jojo Rabbit – I znowu o wojnie, tym razem z perspektywy małego nazisty. Taika Waititi to genialny komik. Ciągle pokazuje, że do wszystkiego da się podejść humorystycznie i inteligentnie. Moje serce skradła postać grana przez Sama Rockwella. Dawno na ekranie nie obserwowałam tak dobrze skonstruowanego charakteru. Z bólem jednak stwierdzam – Co robimy w ukryciu bardziej przypadło mi do gustu, a zostało mniej docenione.
  8. Le Mans ’66 – To się po prostu przyjemnie ogląda. Rozrywka na przyzwoitym poziomie. Nie potrafię nic więcej powiedzieć na ten temat
  9. Parasite – Mieszanka gatunkowa, nad którą wszyscy cmokają. Oczekiwałam czegoś wstrząsającego. Nie doczekałam się. Ciężko było mi się wczuć w fabułę, chociaż zdecydowanie jest intrygująca i nietuzinkowa. Nie umiem tego traktować inaczej jak zwykłą filmową ciekawostkę.

 

Mamy zatem 9 nominacji. Wszystkie pozycje są dobre, niektóre solidne, niektóre trochę mniej. Nie mam żelaznego faworyta. Po cichu kibicuję Historii małżeńskiej. Jeśli wygra Joker, co prawdopodobne, również będę zadowolona. Na trzecim miejscu na tym kruchym podium nie znajduje się nic.

Może dla anglojęzycznego kina to nie jest ważny rok, ale dla polskiego a i owszem. Rodzimy film znowu doceniony. Jan Komasa ze swoim Bożym ciałem przez naszą lokalną opowieść pokazuje bez wątpienia uniwersalne prawdy. Duża rzecz. No i jeszcze ten Bielenia. Fiu fiu.

 

Zofia Szeliga