Smaczny Kraków, odcinek 5 – Good Lood

Wielkimi krokami zbliżają się wakacje. Dzień staje się coraz dłuższy, temperatura rośnie, słoneczko coraz mocniej przygrzewa, a w szkole usilnie próbujemy wyciągnąć w górę oceny lub poprawić ostatnie sprawdziany. Taak, mimo że natura wręcz promienieje radością, nasze nastroje ewidentnie nie pasują do jej beztroskiego klimatu. Warto jednak znaleźć chwilkę na relaks i przeznaczyć ją na swoje przyjemności. Co powiecie na lody? Chyba żaden przysmak nie kojarzy się z latem tak bardzo, jak one. No dobra, są jeszcze gofry, koktajle, arbuzy, truskawki czy lemoniada, ale dzisiejszy wpis będzie akurat o lodach.

Na pewno każdy z Was słyszał o lodziarni Good Lood. Już od bardzo dawna kusiło mnie, żeby się tam wybrać, ale odstraszała mnie jedna rzecz – kolejki. Pewnego dnia, kiedy jechałam tramwajem przez Basztową, zauważyłam ciągnący się w nieskończoność tłum ludzi wzdłuż ulicy. Okazało się, że ma on początek właśnie w lodziarni Good Lood. Wniosek z tego taki, że zapewne mają tam bardzo dobre lody, ale trzeba uzbroić się w cierpliwość, żeby ich spróbować. Ja jednak lubię mieć wszystko tu i teraz i nie cierpię czekać w kilometrowych kolejkach, dlatego też prędko obmyśliłam chytry plan. Odwiedziłam lodziarnię w pochmurny dzień, kiedy pogoda nie sprzyjała jedzeniu mrożonych przysmaków. Dodatkowo na moją wizytę wybrałam godziny poranne, kiedy to większość ludzi jest w pracy lub w szkole (niee, to wcale nie były wagary). Dzięki temu udało mi się skosztować lodów od razu, nie czekając nawet w najmniejszej kolejce. W Good Lood codziennie pojawia się nowy smak lodów, którym tego dnia był „cymes wiewioora”. Za tą tajemniczą nazwą kryły się lody śmietankowe z karmelem, kawałkami orzechów laskowych i czekoladą. Brzmiało cudownie, gdyż ta kompozycja zawiera wszystkie smaki, które uwielbiam, zatem to właśnie na te lody się zdecydowałam.

 

Pani w okienku była bardzo miła i sympatyczna, z uśmiechem podała mi naprawdę dużą porcję lodów z hojnie sypniętymi dodatkami. Trzęsąc się z zimna (wszakże pogoda nie dopisywała), przystąpiłam do degustacji jeszcze zimniejszych lodów (w tamtej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy mój plan rzeczywiście był taki genialny). Pierwszy „liz” i…. jest słodko, kremowo, mlecznie i naturalnie. Czułam pyszny smak karmelu, prażonych orzechów laskowych (jak w Monte) oraz mlecznej czekolady. Mimo że rozsądek podpowiadał mi, że nie warto narażać zdrowia gardła dla porcji zimnych lodów, to i tak je ze smakiem dokończyłam, bo były bardzo dobre. Jednak czułam potem dziwną pustkę… Chyba spodziewałam się czegoś więcej. Myślałam, że te lody tak mnie w sobie rozkochają, że rozpalą w moim sercu wewnętrzny ogień i już nie będzie mi przeszkadzało wszechobecne zimno. A tak…  było dość zwyczajnie. Owszem, bardzo smacznie i słodko – w końcu to lody z orzechami, karmelem i czekoladą, co samo w sobie jest synonimem słowa „pyszne” – ale nie było żadnego efektu wow, który sprawiłby, że te lody śniłyby mi się po nocach i wzbudziły potrzebę powrotu do lodziarni i zjedzenia ich jeszcze raz. Warto było ich spróbować, ale jak na mój gust nie opłaca się stać w tasiemcowych kolejkach, aby je kupić, bo nie ma w nich nic takiego specjalnego. Fajne jest to, że codziennie pojawiają się nowe smaki, no i porcje są naprawdę duże, choć za gałkę trzeba zapłacić aż 4 złote. Jakość tych lodów jest jednak niemal taka sama, jak w innych krakowskich lodziarniach, zatem lepiej chyba wybrać się na mrożone przysmaki w miejsce, gdzie kolejki są trochę mniejsze (ewentualnie iść do Good Lood wtedy, kiedy jest zimno, ale ja raczej tego nie polecam).

Skala Sobieskiego: 4/6