Nie do końca poważny agent, czyli nowe wcielenie Jasia Fasoli

Długo czekałem na kolejny film z Rowanem Atkinsonem w roli głównej i w końcu nadszedł ten moment! Jeśli oglądaliście poprzednie części, będziecie trochę zaskoczeni. Scenarzyści odeszli od niemal idealnego parodiowania innych filmów. Stworzyli zupełnie inną narrację i tylko wpletli w nią kilka bardzo dobrze wybranych, charakterystycznych elementów klasycznego filmu akcji, wskutek czego całość prezentuje się bardzo dobrze.

Najnowsze przygody zaczynają się tym razem atakiem hakerskim w Londynie. Jak się okazuje, odkryto tożsamości wszystkich agentów MI7. Żeby powstrzymać terrorystę, trzeba sięgnąć po głębokie rezerwy i tak na scenę wkracza Johnny English. Z typowym dla siebie wdziękiem eliminuje konkurencję i wsiada na skórzany fotel staromodnego Astona Martina razem ze swoim pomocnikiem Boughtem (Ben Miller). Wyposażony w sprzęt rodem z Bondów z Piercem Brosnanem, jedzie do Francji znaleźć złoczyńcę.

W trzecim z kolei filmie o przygodach brytyjskiego szpiega widać spory ukłon w stronę postaci Jasia Fasoli, którą to jednak dalej będę postrzegał jako flagową rolę Atkinsona. Johnny jest jeszcze bardziej nieudolny, a wszystko udaje mu się tylko cudem i przy nieocenionym wsparciu swojego giermka.

Świetnie dobrana, komponująca się z akcją muzyka pięknie podkreśla wszystkie wydarzenia, a dobrze zmontowane najazdy kamery dynamizują akcję. Niestety, jak w każdym filmie nie obędzie się bez małych niedociągnięć. Szkoda, że punkt kulminacyjny i końcówka są ciut przesadzone i nieco przemieszane montażowo.

Aktorsko film wypadł dobrze, dokładnie tak jak można się było tego spodziewać, duet Atkinson – Miller to naprawdę świetna robota. Bardzo dobrze wypadła Olga Kulyrenko w roli rosyjskiego szpiega. Jednakże roli brytyjskiej premier, w którą wcieliła się Emma Thompson, nie można uznać za wybitną. Aktorka cały czas gra tak samo i po drugiej takiej scenie robi się to nudne i absolutnie nieśmieszne. Trochę lepiej pod tym względem wypadł Jake Lacy (jako Jason), ale niewiele. Jego pozy i miny są denerwujące, a dialogi dosyć drętwe.

Podsumowując, uważam najnowszą część Johnny’ego Englisha za dobrą, lekką komedię zrobioną ze smakiem. Mimo pewnych niedociągnięć, mogę z czystym sumieniem polecić ten film każdemu, kto chciałby spędzić półtorej godziny z uśmiechem na ustach.

Michał Porąbka