O geografii z pasją, czyli rozmowa z Remigiuszem Kowalewskim

Remigiusz Kowalewski jest uczniem klasy 2c i otrzymał stypendium, przyznawane wyjątkowo uzdolnionym uczniom, w związku z realizacją projektu ,,Regionalny program stypendialny”. W jego ramach miał okazję zrealizować pewien projekt geograficzny. Jesteście ciekawi, na czym on polegał? Nasz kolega wyruszył w niesamowitą podróż za naszą wschodnią granicę… co go tam spotkało? Jakie miejsca zwiedził? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w poniższym wywiadzie.

Magdalena Drwal: Jak otrzymałeś stypendium?
Remigiusz Kowalewski: Aby je otrzymać, trzeba było sporządzić ,,Indywidualny plan rozwoju”. Należało złożyć specjalne dokumenty i napisać ten plan. Następnie wybierano uczniów z najciekawszymi projektami.

M.D.: Na czym polegał Twój projekt?
R.K.: Mój projekt to ,,Szlakiem lekcji po dawnej Małopolsce Wschodniej”. Polegał on na tym, że gdy w jakimś podręczniku do polskiego, geografii lub historii pojawiała się jakaś postać czy wydarzenie historyczne z tamtego regionu (czyli dzisiejszej Zachodniej Ukrainy) to jechałem tam, zwiedzałem, patrzyłem, robiłem zdjęcia. Plan obejmował wyjazdy na Ukrainę, dokumentację fotograficzną, przeprowadzenie lekcji polskiego, historii, geografii, założenie strony na Facebooku.

M.D.: Kto najbardziej pomógł Ci w tym zadaniu?
R.K.: Moi rodzice. Często jeździli i jeżdżą na Ukrainę (jest to po części związane z ich pracą), więc miałem okazję się z tym zetknąć. Znali te miejsca i wiedzieli, gdzie ich szukać, więc mogłem realizować ten projekt.

M.D.: Jak długo Ci to zajęło?
R.K.: W zasadzie jeździłem tam przez cały rok. Cały projekt zajął mi zatem dwanaście miesięcy.

M.D.: Co było dla Ciebie najtrudniejsze w projekcie?
Czasem trudno było znaleźć miejsca, są często zapomniane, zaniedbane i opuszczone, nieprzyjemne były też kolejki na granicach. Nieraz nawet GPS nie wiedział, jak nas prowadzić. Znajdowaliśmy się nagle w jakiejś wsi, gdzie oczywiście nie było drogi. Tutaj pomagała znajomość ukraińskiego i rosyjskiego moich rodziców.

M.D.:A co uważasz za najfajniejsze?
R.K.: Fajne było to, że mogłem zetknąć się z inną kulturą i realiami, jakie panują na Ukrainie.

M.D.: Opowiedz coś jeszcze o miejscach, które odwiedziłeś. Na pewno dowiedziałeś się o nich wielu ciekawych rzeczy.
R.K.: O Lwowie można mówić i pisać bez końca. Jako że był on jednym z najważniejszych miast Rzeczpospolitej, związani z nim byli praktycznie wszyscy twórcy kultury: ktoś się urodził, ktoś bywał, ktoś się uczył lub studiował, ktoś mieszkał – krócej lub dłużej, dla kogoś miasto było inspiracją w twórczości. Tak było w czasach dawnych – wspomnijmy tu fragment „Roxolanii” Sebastiana Klonowica, tak było w czasach II RP, np. Vincenz, Makuszyński, Zapolska (to właśnie we Lwowie – a nie w Krakowie! – dzieje się akcja „Moralności pani Dulskiej”, gdy Felicjan idzie „na kopiec”, chodzi o Kopiec Unii Lubelskiej, nie kopiec Kościuszki ),a także Lem, Wierzyński, Schulz. Tak było i jest po II wojnie światowej – Lwów był przedmiotem wspomnień licznych twórców emigracyjnych, ale też krajowych, szczególnie po 1989 roku. Wspomnijmy choćby wiersze Herberta, który urodził się we Lwowie: „Moje miasto”, „Wysoki Zamek”, „Pan Cogito myśli o powrocie do rodzinnego miasta”. Warto również wymienić słynny utwór „Jechać do Lwowa” Zagajewskiego. Ale Lwów to nie tylko literatura, niezliczone zabytki architektury, ale też np. Lwowska Szkoła Matematyczna. Jej uczniowie wydawali znane na całym świecie czasopismo „Studia Mathematica”. Matematycy spotykali się w Kawiarni Szkockiej i dyskutowali, tworzyli oraz rozwiązywali zadania – najpierw na blacie stołu, później w specjalnym zeszycie. Wiele zadań zostało rozwiązanych wiele lat później. Za rozwiązanie części z nich autorzy fundowali nagrody: kawę, piwo, a nawet… żywą gęś, którą otrzymał jako nagrodę już w PRL-u skandynawski matematyk. We Lwowie miały miejsce wielkie wydarzenia historyczne, np. śluby Jana Kazimierza. Ale Lwów to przede wszystkim niepowtarzalna atmosfera wielokulturowego i wielojęzycznego miasta, w którym słychać było dzwony świątyń wielu wyznań, w tym Kościoła Ormiańskiego. Dziś też można wyczuć resztki tej atmosfery, choć czasami – niestety – jest to już tylko „podróba” pod turystów. Lwów to też oczywiście Cmentarz Łyczakowski z grobami wielu Polaków i Cmentarz Orląt Lwowskich – młodych obrońców Lwowa z 1918 roku.


Lwów

Tzw. Kresy kojarzą się przede wszystkim z „Trylogią” – powstało już wiele publikacji na ten temat, albumów z cytatami z dzieła Sienkiewicza i współczesnymi fotografiami miejsc opisanych. Zatem wymieńmy tylko: Bar, Zbaraż, Żwaniec, oczywiście Kamieniec Podolski, Chocim, Czernihów, Konstantynów (obecnie Starokonstantynów), Beresteczko. Może warto się zatrzymać nad tym ostatnim punktem na mapie sienkiewiczowskiego szlaku – jak wiadomo, pod Beresteczkiem miała miejsce bitwa, w której Kozacy zostali pokonani przez wojska polskie – w czasie wojny z Chmielnickim (od 1648).W przeciwieństwie do Ukraińców my nie czujemy tam smutku, lecz radość zwycięstwa. Takich sytuacji na Ukrainie będzie mnóstwo – zupełnie inaczej jest postrzegany sam Chmielnicki, ale też polscy królowie, magnaci i inni „polscy panowie”, którzy gnębili ukraiński lud, inaczej postrzegany jest Piłsudski. Ale również z naszej strony – najjaskrawszy przykład to Stepan Bandera. Niezwykle trudno znaleźć „wspólnych” bohaterów, takie próby dotyczą Semena Petlury, z literatury Iwana Franki (który pisał też po polsku), ale już Taras Szewczenko jest kontrowersyjny, a kilka jego tekstów jest dla Polaków nie do przyjęcia.

Byłem także w Laszkach Murowanych. Tu, według legendy, miały miejsce zaręczyny Maryny Mniszchówny (córki starosty Samborskiego) i Dymitra Samozwańca. Cała historia źle się skończyła dla wszystkich – jak wiemy. Ale dziewczyna z Sambora był carową Rosji – niestety, bardzo krótko… Odwiedziłem też Chyrów. Mieściło się tu renomowane gimnazjum jezuitów. Jego absolwentami byli polscy politycy, wojskowi, artyści i ekonomiści m.in. Eugeniusz KwiatkowskiAdam StykaJan Brzechwa. Szkoła była bardzo nowoczesna i bogato wyposażona. Posiadała m.in. tunel aerodynamiczny, mikroskopy z mikrotronem, hodowlę jedwabników, zróżnicowane zaplecze sportowe. Kompleks miał swój wodociąg, kanalizację, młyn, piekarnię, pralnię parową, elektrownię, własny szpital i straż pożarną, teatr, bibliotekę zawierającą blisko 40 tyś pozycji. Niestety, ruiny gimnazjum niedawno (koniec marca 2018r.) się spaliły.


Chyrów
Najbliższe naszej granicy tereny (Chyrów, Dobromil, Niżankowice) to miejsce, przez które przechodzi linia kolejowa z Przemyśla do Zagórza. Przez cały okres PRL (aż do lat 90.) można było tą linią jechać z Przemyśla (Warszawy) do Zagórza przez teren ZSRR. Pociąg nie zatrzymywał się na stacjach, do wagonów wchodzili żołnierze z psami, a w latach 60. zasłaniano nawet okna. Ale można było zobaczyć kawałek świata „za granicą” bez paszportu. Cała podróż trwała około godziny. Tory miały (i mają) rozstaw europejski, więc nie było problemów ze zmianą kół. Potem uruchomiono pociąg z Zagórza do Chyrowa (już z normalną odprawą paszportową i celną). Obecnie linia nie ma połączenia z Polską, ale są plany uruchomienia pociągów z Przemyśla do Lwowa tą trasą. Te tereny to historia „Akcji H-T” z 1951 r., czyli wymiany terytorium między Polską a ZSRR – może mało kto o tym wie, ale granice obecne nie są z 1945 roku! Wówczas to (w 1951) „wymieniono” cześć „polską” (Bełz, Krystynopol) na „ukraińską” (Ustrzyki Dolne, Bieszczady wschodnie) – hektar za hektar. ZSRR wzięło ziemie z węglem, my dostaliśmy lasy… Wiele rodzin 6 lat (!) po wojnie musiało opuścić swoje domy i przenieść się w Bieszczady i zaczynać wszystko od nowa. Co ciekawe, strona polska mogła „dokupić” jeszcze ziemie „ukraińskie” tak, aby linia kolejowa była w Polsce. Ale nawet rząd komunistyczny polski nie chciał „kupować” tego, co Polsce ukradziono… A szkoda. Pieniądze minęły, a ziemie i Polacy tam mieszkający pozostali poza Polską. A mielibyśmy Chyrów z kolegium i Dobromil z piękną historią jednej z pierwszych drukarni na terenie Rzeczpospolitej i Niżankowice, w których kilkanaście lat temu płakała Matka Boża z figurki w tamtejszym kościółku. Do Niżankowic można dojechać od strony Przemyśla – nagle na drodze jest tablica, informująca o granicy państwa. I widać ten kościół i senne zaniedbane miasteczko – jak wszystkie na Ukrainie. I dalej jechać nie można, a granicę otwiera się tylko kilka razy w roku, np. gdy katolicy z Ukrainy idą na pielgrzymkę do Kalwarii Pacławskiej albo z okazji Europejskich Dni Dobrosąsiedztwa.

Dobromil i linia kolejowa Przemyśl – Zagórz.

M.D: Odwiedziłeś naprawdę wiele miejsc…Czy wymieniłeś już wszystkie?
R.K.: Było ich więcej. Między innymi Transgraniczny Szlak Turystyczny Bełżec – Bełz, który prowadzi przez 33 miejscowości. Zaczyna i kończy się w Bełżcu. Ciekawym miastem jest Bełz, który przez 300 lat był stolicą województwa w I RP. W Bełzie funkcjonuje hotel zamknięty przez większą część roku. Służy on niemal wyłącznie pielgrzymom żydowskim, którzy odwiedzają ten znany na całym świecie ośrodek chasydzki.
Była też Sofiówka – ogród koło Humania założony przez Stanisława Szczęsnego Potockiego dla żony Zofii. W tym miejscu trudno się oprzeć refleksji: jak ułożyli sobie życie na Ukrainie (z woli caratu) zdrajcy targowiccy. Czy wypada się zachwycać tym, co stworzyli?

Krzemieniec, Ikwa

Poza tym Krzemieniec – miasto J. Słowackiego i słynnego kolegium jezuickiego.
W Beńkowej Wisznii urodził się i zamieszkał po 1815 r. Aleksander Fredro. W Śniatynce Artur Grottger sporządził szkice do kartonów „Lithuania”. Na pewno słyszeliście też o miejscowości Bar, bo to właśnie tutaj zawiązano konfederację barską (1768) na czele z legendarną postacią kaznodziei księdza Marka Jandołowicza opisanego na kartach „Księdza Marka” J. Słowackiego. To w tym dziele poeta zapisał „Pieśń konfederatów barskich”. Akerman, widziany przez Mickiewicza ze Stepów Akermańskich… bo Stepy Akermańskie są / były koło Odessy, a nie na Krymie, choć opisujący je sonet jest w zbiorze „Stepy Akermańskie” Wspomnę także o Drohobyczu i uroczym mieście Brunona Schulza, gdzie odbywają się Festiwale Schulzowskie – spotkania naukowo-kulturowe. Znajduje się tu także siedziba Centrum Metodycznego nauczania języka polskiego na Ukrainie.
Odwiedziłem również Okopy św. Trójcy, gdzie dzieje się akcja „Nie-boskiej komedii” Z. Krasińskiego – ostatni etap obrony przed rewolucją.
Na koniec przedstawiam Berdyczów, miejsce ślubu Honoriusza Balzaka z Eweliną Hańską.


Berdyczów

M.D.: Czy masz jakąś radę dla swoich kolegów? Na pewno wiele z nich też chciałoby osiągnąć tyle co Ty.
R.K.: Ważne, żeby się rozwijać. Gdy jest okazja, aby doświadczyć i zobaczyć coś nowego, to warto to wykorzystać.

 

Magdalena Drwal